W trakcie tego snu biegłam, nie zatrzymywałam się. Mijałam inne wilki,
ale patrzyły na mnie, jak na potwora. Nagle zatrzymałam się przy grupce
szczeniąt. Błyskawicznie obskoczyły mnie zadowolone z mojego widoku.
Znałam je. Na pewno. Zależało im na mnie. Nagle skoczył na mnie jakiś
basior. Przygniótł mnie do ziemi, natomiast młode się gdzieś rozbiegły.
Trzymał mi łapę na szyi, dusił mnie. Wierciłam się jak tylko mogłam,
poraniłam go pazurami, ale on stał niewzruszony i nie puszczał mnie.
- Kochałem cię, wiesz? Ale ty... - warknął ostatnie zdanie. Ja co? O co
im chodzi? Co ja zrobiłam? Powoli tracę świadomość, odpływam.
***
(Tak, tu następuje zmiana czasu narracji)
Budzę się nagle. Łapczywie wdycham powietrze. Jest wieczór, słońce
właśnie schowało się za horyzont. Na zebraniu tej... No... Watahy! Na
zebraniu watahy dostałam zadanie patrolowania terenu naszego "stada"
nocą. Pasuje mi to. Światło dzienne mnie razi, bolą mnie od niego oczy.
Podrywam się z miejsca. Ruszam przed siebie. Idę powoli, rozglądam się
na boki. Tak właściwie nie wiem, co mam robić. To tutaj jest ktoś, kto
może nam zagrozić? Albo coś w tym stylu? Nie rozumiem, zbyt mało
pamiętam. Zaczynam bieg. Dyszę, jednakże pędzę niezwykle szybko. Nagle
potykam się coś. Patrzę na to. Właściwie na kogoś. Przede mną stoi mała
wadera. No, po prostu cudownie. Kolejny towarzysz niepamięci. Znaczy
chyba. W końcu łączy nas jedno - wszyscy straciliśmy pamięć. Spoglądam
na małą, biało-czarną waderę.
- Co tutaj robisz, malutka?
<Lunaja? Wybacz mi tę długość, błagam>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz