wtorek, 29 grudnia 2015

Od Effie: W świecie i Twoim i moim

„ Dwa miesiące i dwadzieścia jeden dni. Dwa miesiące i dwadzieścia jeden dni! CHOLERNE DWA MIESIĄCE I DWADZIEŚCIA JEDEN DNI! I nawet nie ruszyłam z miejsca! Co jest?! Wszystko, co wydaje mi się, że wreszcie wskaże odpowiedni trop, robi na złość i prowadzi do punktu wyjścia! Co robię nie tak?!”, wyklinała swój los i siebie w myślach, wydeptując chaotyczną trasę w swojej jaskini. Wzrok miała rozbiegany, futro zmierzwione, a źrenice, które pokrywały niemal całą tęczówkę, starając się normalnie funkcjonować w tych egipskich ciemnościach, zapomniały już, kiedy ostatni raz widziały promienie słoneczne. Tak, Effie była wściekła na siebie, innych i na cały świat. A najbardziej nienawidziła tego jednego miejsca. Miejsca, gdzie to wszystko się zaczęło. Tego drzewa, pod którym się obudziła i znała je doskonale, a zapytana, jak wygląda, mogłaby się rozgadać o najmniejszych szczegółach (pod warunkiem, że ktoś się w ogóle do niej odezwie), a jednak był wielkim znakiem zapytania.
Wejście do jaskini wadera zaklinowała ogromnym głazem, który znalazła niedaleko wodospadu, jednak dzięki jego kolistym kształtom, na szczęście łatwo dało się go przetransportować. I, o dziwo, pasował idealnie. Ta iskierka farta, niestety nie przekładała się na jej badania.
W ciągu tych niecałych trzech miesięcy wszyscy zdążyli się już poznać i wymienić ze sobą przynajmniej kilkadziesiąt zdań. Wszyscy się zżyli oraz mają pojęcie co, gdzie i jak. A Effie? Effie odgrodziła się od całej watahy. Ba! Całego świata! Ale ona na to nie zważa. Ciekawość zawsze w niej zwycięża i dąży do odkrycia swojej przeszłości. Wbrew pozorom, posiada dużo informacji. Ustaliła już, że te dziwne anomalia mogą dotykać losowe wilki, bo zdążyła dokładnie poobserwować pojedynczych członków stada i stwierdziła, że nie mają wspólnych cech. Charakter, płeć, wiek – to wszystko jest losowe. Co do samego „kasowania” pamięci, to dotykało tylko wspomnień, bo przecież nikt nie zapomniał jak chodzić, mówić czy oddychać. I co najważniejsze – wszyscy obudzili się w losowych miejscach. Co znaczy, że a) anomalia występują w różnych miejscach i czasie, b) musi nas „przenosić” z innych miejsc do tego, w którym się teraz znajdujemy, bowiem nie zaobserwowała żadnych wilków przybywających do tej placówki, a jednak członkowie pojawiali się znikąd. I c) nie wiadomo, czy nie istnieją jakieś inne stada, dotknięte tym samym problemem.
Tak, zgromadziła te wszystkie informacje i wyciągnęła odpowiednie wnioski, lecz co do niej samej – nie wie prawie nic. Wszystko, absolutnie wszystko jest dla niej jedną, wielką zagadką.
Wadera odcina się od rzeczywistości, pogrążona w swoich rozmyślaniach, panicznie chcąc dowiedzieć się prawdy. Nie ma żadnych kontaktów z innymi pomimo, że zna ich wszystkich, imiona, wygląd, charakter. Było jej to przecież potrzebne! Ale wadera siedzi w swym świecie, nie chcąc wyjść na powierzchnię. Po jakimś czasie zwariuje, to pewne. Ale trzy miechy to dla niej mało, długo to jeszcze potrwa i jeśli nie ruszy z miejsca – oszaleje. Ale na razie; czas tropić!
Effie zacisnęła mocno powieki, próbując się uspokoić i po raz setny uporządkować swoje myśli, a emocje odstawić na dalszy plan.
„ Nie mogę tkwić w miejscu. Muszę wyjść. Pójdę jeszcze raz do tych miejsc i odtworzę wszystko jeszcze raz. Spokojnie, musi się udać”, zapewniała samą siebie. Zjawisko autosugestii nie było jej obce, jednak nie pochwalała tego typu działań.
Tak czy siak, musiała w końcu wyjść. Jej zapasy jedzenia wyczerpały się już dawno, a wody zostały tylko dwie kropelki. Choć ona i tak uważała czas poświęcony na zaspokajanie swoich potrzeb fizjologicznych za kompletnie stracony, dlatego starała się go coraz bardziej skracać. I tak oto jadła tydzień temu, piła dwa dni temu, a spała… Już nawet nie pamięta kiedy. Chociaż wynalazła nowy sposób – próbowała drzemać dwadzieścia minut co cztery godziny. W ten sposób, w ciągu doby przesypiała zaledwie dwie godziny, ale i tak była wypoczęta! Genialne, prawda? Lecz pomimo działania tego triku, nie używała go. Jej zdaniem, gdy zapadała w sen, wszystko nagle zapominała i po przebudzeniu musiała się kolejny raz orientować co i jak. Strata czasu, prawda?
Wilczyca zostawiła małą szparkę, dosłownie wielkości dużego ziarenka piasku, by wpadało przez nią światło, bowiem musiała liczyć dni i nie stracić rachuby czasu. Jej ściana była pokryta pojedynczymi kreskami, które wyskrobywała - dokładnie jedną dziennie. I dzisiaj wypadał sto czterdziesty drugi dzień od kiedy się obudziła całkowicie pozbawiona wspomnień. A czas dalej leci nieubłaganie szybko…
Effie, choć bardzo niechętnie, podeszła do głazu i przygotowywała się, na jego odepchnięcie. Wreszcie oparła się bokiem o wielki kamień i z całej siły na niego naparła. Nie był ciężki, lecz waderze przemknęło szybko przez myśl, że był cięższy niż te trzy miesiące temu. Nie, niemożliwe.
Głaz ustąpił i otworzył małe przejście do świata żywych. Niemal od razu uderzył ją przeszywający chłód i słońce. Wilczyca szybko zamknęła oczy i odwróciła głowę, porażona nagłą jasnością bijącą od zewnątrz. Jeszcze chwila, a kompletnie by oślepła. Zakrywając łapą swoje ślepia, otworzyła je i zamrugała kilka razy, chcąc przyzwyczaić się do owego oświetlenia, a nie było to łatwe. Czuła się jak kret, który pierwszy raz w życiu wyszedł na powierzchnię.
Trwało to dobre kilkanaście minut, zanim sprzed oczu zniknęły jej kolorowe plamki, a ona mogła wyjść bez obawy, że straci wzrok. Zimne powietrze owiało jej ciało, powodując lekki szok termiczny, który na szczęście nie pozostał z nią na długo. Przymrużyła ślepia, chcąc dostrzec swoją ścieżkę, którą starannie wydeptała. Była tam i czekała. Wadera odetchnęła głęboko, zaciągając się świeżym powietrzem. Myślała nawet, by zamknąć z powrotem swoją jaskinię, bowiem obawiała się nieproszonych gości, jednak szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Pomieszczenie musi się wywietrzyć, stęchła atmosfera szybko wyparuje. Tak samo, jak zapach padliny i zgnilizny spowodowany długim trzymaniem mięsa.
Effie podeszła do małego jeziorka, spowitego cienkim kożuszkiem lodu. Położyła na nim łapę i przełamała go delikatnie, chcąc zrobić sobie miejsce do zaspokojenia swojego pragnienia. Zanurzyła język w zimnej wodzie i od razu poczuła przyjemne uczucie rozchodzące się po jej ciele. Wadera rzadko zwraca uwagę na swoje potrzeby, toteż jej ciało jest jej niewymownie wdzięczne, gdy zaspokoi jedną chociaż w małym procencie. Domaga się jednak więcej i więcej. Ona, będąc w niezwykle podłym humorze, brutalnie nie spełniła tych zachcianek, prostując łeb. Zerknęła jeszcze przed odejściem na siebie w tafli wody. Nieobecny wzrok, duże sińce pod oczami, będące oznaką nieprzespanych nocy, brudne, sklejone futro pokryte kurzem, piaskiem i ziemią. Również lekko wystające żebra były bardziej widoczne, niżby tego wymagała.
Pokręciła głową i wróciła truchtem do ciepłej jaskini, zabierając z niej swoją torbę ze skóry, połączonej mocnymi i elastycznymi gałęziami tutejszej wierzby. Wzięła w pysk również resztki swoich zapasów, lecz szybko pożałowała tego czynu, gdy jej nos po raz kolejny podrażnił ohydny odór. Zaciskając mocno szczękę na gołej kości, wywlekła padlinę ze swojej siedziby i zostawiła kilkadziesiąt metrów dalej, w zaroślach. Rozłoży się.
Pierw miała zamiar udać się do najważniejszego miejsca na swojej liście, lecz szybko zmieniła zdanie, czując niewyobrażalny ból w swoim żołądku. Głód dawał się we znaki, a ona, będąc żywym stworzeniem, musiała jeść. Jednak zamiast uganiać się za jakąś dużą zwierzyną, postanowiła złapać coś mniejszego. Nie, nie królika. Jest przecież zima, poza tym, nie najadłaby się nim. A nie chce za kilka godzin znowu się za czymś rozglądać. Naje się małym łosiem. Ale trzeba szukać stada…
– Kurczaki! – zaklęła pod nosem na myśl o takim wysiłku. Wolała spożytkować to na co innego, ale mus to mus.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Omega - Lunaja

Patrzcie państwo i podziwiajcie! Znów trafiła nam się zbłąkana dziewczęca duszyczka o wdzięcznym imieniu Lunaja. Wade, kolejna przystań dla ciebie. Duchess... oj uważaj, konkurencja! Dla reszty... hm, dogadacie się co nie? 


Motto: Przykro mi, lecz w moim życiu nie ma czegoś takiego.
Imię: Lunaja
Pseudonim: Luna, czasami nawet Lun, jak tam komu pasuje.
Płeć: Oczywiście, że wadera.
Wiek: 2 lata
Stanowisko: Śpiewak
Ranga: Omega
Rodzina: Nie znam. Jak mam, to nie pamiętam.
Partner: Nie myślę o tym. W życiu na pewno są ważniejsze sprawy....
Potomstwo: Brak.
Charakter:
A więc zacznijmy od tego, że jestem dość otwarta osobą (na jaką nie wyglądam). Jestem bardzo uparta (co ma swoje wady i zalety). Mam po części duszę artystki. Często bujam w obłokach. Nie jestem dziewczęca, bo bliżej mi do chłopczycy (i to o wiele bliżej). No i chyba to wszystko, a jeśli czegoś zapomniałam o sobie dodać, to na pewno umieszczę to w moich życiowych opowiadaniach. 
Specjalności: Może nie jestem jakąś ,,Wonder Woman'' ani nic w tym stylu, jest jednak kilka rzeczy, które (chyba) potrafię : czytanie w myślach, śpiew i chyba tyle... a raczej dotąd odkryłam tylko te dwie.
Wygląd: Myślę że wszystko widoczne na zdjęciu.
Inne: Często mam wrażenie że czyjś pysk (chociaż widzę go pierwszy raz) skądś znam. Dodatkowo czasami myślę (jak tam się błąkam) że ktoś za mną idzie.
Właściciel: stellaAD


niedziela, 20 grudnia 2015

Od Yanan: Zachwianie niezrównoważonej

Wiecie co? Myśląc, że będzie fajnie, bardzo się pomyliłam. Otóż, byłam przez jakiś rok sama, gadałam z drzewami, Księgą... Nie pytajcie z czym jeszcze. I nagle - znajduję po kolei, w bardzo małych odstępach czasowych, 3 wadery, basiora i dzieciaka. Czy to przyprawia mnie o zawał? Tak. Czy już umieram? Nie.
Ale nie czuję się dobrze, czuję, że muszę to jakoś odreagować, pobyć sama, wyjaśnić skąd oni się tu wzięli?! To nie jest normalne.
Dlatego po odwiedzeniu tej otoczonej oparami...mmm, jak to się...?...a, miłości parki, wymykam się z polany i truchtam do jedynego miejsca w którym mnie nikt nie znajdzie. Tam też się uspokoję i wrócę... chyba. 
Wiatr szumi nade mną, stroszy mi futro i bije po pysku, ale tak jest dobrze. Muszę czuć... Muszę... O cholera!
Nie, nie, proszę, nie!
Czy ja czuję inny zapach?!
Nie, nie. To na pewno zapach któregoś z wilków z polany prawda? Oby. Nie mam teraz ochoty nad tym myśleć. Może dostaję paranoi? Hmmm... to możliwe. Wezmę Księgę i poczytam w Jeziorze. 
Wskakuję więc do Drzewka, chwytam torbę i wychodzę. Oddalam się parę kroków i rozglądam. W porządku, nikogo nie ma... Zamykam więc oczy i wchodzę w nicość. Znaczy, jeśli ktoś by to widział to pomyślałby, że weszłam w nicość, wessało mnie itp. Ale tak na prawdę ja tylko wkradłam się do miejsca które nazwałam Ukrytym Jeziorem. Jest to miejsce, które mi się ukazuje, jest ukryte, nie widać go. Rozumiecie? Nie? No to świetnie. Idźmy zatem dalej... 
Zostawiam torbę na brzegu wyciągając Księgę tak, by leżała w torbie ale żebym mogła ją poczytać. Wchodzę do wody i nurkuję przez chwilę. Myślę o niczym. Po prostu pływam.
Po jakimś czasie leżę w wodzie przy brzegu i czytam Księgę. 
- Dobrze. W takim razie, Księgo powiedz mi, jak to się stało, że te wszystkie wilki się tutaj pojawiły?
To co widzę w Księdze jest jednoznaczne. 
Trzaskam nią, oddychając ciężko i znów zanurzam się w wodzie.
***
Wracam jednak na polanę dokładnie w chwili, kiedy chmury odsłaniają księżyc. Przeszukuję wzrokiem otoczenie aż znajduję Kitsune. Leży lekko odsunięta od reszty, widocznie zakończyła już zebranie. Wygląda jakby spała, ale nie jestem pewna czy właśnie tak jest. Tak czy owak, muszę z nią pogadać. Czuję, że póki co tylko jej ta wiadomość nie zabije.
- Kitsune - szturcham ją łapą.
- Hmm? - mruczy nie otwierając oczu.
- Rusz tyłek, musimy pogadać - syczę.
- Ah, to ty. No, już.
Wadera podnosi się, a ja ruszam w górę wodospadu. Kitsune rusza za mną w milczeniu. Po drodze zastanawiam się, jak jej to w zasadzie przekazać, ale każda wersja źle brzmi. Wzdycham zirytowana i porzucam próby ułożenia myśli. Jakoś to będzie...
<Kitsune? Hyyhyhy, szatańskie plany czas wdrążyć w życie :D >         

sobota, 28 listopada 2015

Od Mollis (CD Jack'a): Imię powiadasz?

,,Co to?! Co to jest?!". Kret nigdy się z czymś takim nie spotkała lub zwyczajnie tego nie pamiętała. Była tak oszołomiona, że w żadnym słowniku nie znajdę słowa to opisującego. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to chyba nazywa się ,,świat", a to czego doświadcza to ,,widzenie". Od razu zorientowała się, że drzewa to drzewa, a nowe nazwy napływały jej do głowy ledwie coś zobaczyła. Kolory... Nic dziwnego, że Rogacz nie był wstanie jej tego wytłumaczyć. To coś do tego stopnia niezwykłego i wyjątkowego, że nie da się tego zdefiniować. Widziała słońce na bezchmurnym niebie, udeptaną ścieżkę, góry, las i niewielką jaskinię z której właśnie wychynęły dwa wilki. Miała dziwne wrażenie, że coś tu nie gra, że nastąpiła jakaś dziura w czasoprzestrzeni... Chwila... Co to jest ,,czasoprzestrzeń"? Skąd w jej słowniku taki długi wyraz? Nie przejmowała się tym jednak bo przepełniło niewytłumaczalne wrażenie, że ta wadera z przydługą grzywką to ona. Nie wydawała żadnych pisków...Widziała. Po chwili dostrzegła coś jeszcze. Ta ona, przed nią była chyba trochę niższa od obserwatorki. Jakby odrobinę młodsza.
- Co jest? Jim? Co ty właściwie robisz?- odezwała się młodsza wersja Kreta spoglądając na swojego rówieśnika, który nieoczekiwanie położył się na ścieżce.
Towarzysz wadery był szary i nieco mniejszy od swojej towarzyszki.
- Ciii! Bo go wystraszysz!- był to rozkaz, ale dość cichy.
- Znowu będziesz grzebać w ziemi?- jej głos przypominał Ślepokowi jej własny, w chwilach gdy miała wrażenie, że ktoś mówi za nią.
- To się nazywa kret, prawda?- spytał, jakby nie słysząc wypowiedzi koleżanki.
- Tak... to kret- mruknęła tamta wyraźnie podenerwowana.
Basior przez chwilę milczał, obserwując do połowy zagrzebane w ziemi zwierzątko.
- Mój dziadek mówi na to mol.
Wadera przewróciła oczami. W głębokim poważaniu miała jak kto co nazywa.
- Krety mają kiepski wzrok, podobnie jak dziadek- kontynuował- Dlatego mój brat często nazywa go Mollem.
Młodsza wersja Ślepoka przewróciła oczami. Doszła właśnie do wniosku, że dalsze ignorowanie go nic nie pomoże. Zmusiła się więc do udania zainteresowania.
- Fascynujące. Wiesz co? Nie męczmy dłużej tego biednego ślepca i chodź
my do reszty.
Jim milczał przez chwilę.
- Kretom musi być strasznie smutno- powiedział, jakby sam do siebie.
- Wątpię- rzuciła ostro- Chodźmy.
***
Zapadła całkowita ciemność.Wszystkie kolory zgasły. Kreta sparaliżowało. Minutę potem dotarło do niej, że to był tylko tak zwany ,,sen". Powróciła do rzeczywistości, ciemnej, niezrozumiałej rzeczywistości. Ale co ją obudziło? A, no tak, Pan Rogacz ją szturchnął. Nie było jej jednak smutno, że nic nie widzi. Idzie się do tego przyzwyczaić. Gorzej, że na chwilę zatraciła zdolność orientacji w otoczeniu. Jednak po paru piskach doprowadziła się do ładu i wstała.
Tym razem Rogacz szedł wolniej, ale nie powłóczył łapami więc pewnie chciał by niewidoma go dogoniła. Wadera zrozumiała niemy przekaz i się z nim zrównała. Ledwo to zrobiła basior odezwał się:
- Chyba...Chyba wiem jak mam na imię.
- Imię?- Kret przekrzywiła głowę.
Po chwili dotarło do niej, co to znaczy. ,, To chyba taka nazwa, jak na przykład ,,drzewo", ale określająca wilka".
- A, no tak, imię. Jak ono brzmi?- spytała.
Po nieco żwawszym i bardziej sprężystym kroku wilka wywnioskowała, że trochę poweselał.
- Jack...Tak sądzę.
Wadera zamyśliła się. Zdawało jej się, że skądś kojarzy to słowo, ale nie była pewna skąd. W jej śnie się nie pojawiło.
- Nie znam zbyt wielu imion- stwierdziła- Ale twoje brzmi całkiem nieźle.
- A ty? Znasz już swoje?- spytał, zdawał się być zadowolony ze swojego odkrycia.
Wadera nieco zwolniła. Nie chciała być gorsza. On znał swoje imię, ona też powinna... Rzecz w tym, że znała tylko dwa imiona, Jack i Jim. No i jeszcze ksywka dziadka owego Jim'a. ,,Jak to leciało..? Moll?". Niestety, żadne z tych imion nie nadawało się dla samicy. Przez parę sekund miała istną burzę w mózgu, nawet jeśli nie znała znaczenia słowa ,,burza". Efektem tego było coś dziwnego:
- Mollis- odparła przyspieszając i zrównując się z Jack'iem.

Jack?

sobota, 14 listopada 2015

Od Jack’a CD Mollis: Dlaczego „złodziej”?

Słońce faktycznie już zaszło i jakiś czas temu schowało się za horyzontem, zostawiając po sobie tylko pomarańczowo-fioletowe ślady na niebie. W miejscach bliżej ziemi (a przynajmniej z jego punku widzenia tak właśnie to wyglądało) niebo było koloru płomieni, z kolei nad nimi zdążyło już przybrać ciemną barwę. A na nocnym niebie pojawiały się pierwsze, jasne punkciki. To się jakoś nazywało, choć nie potrafił sobie przypomnieć jak. Wśród nich samiec odnalazł też jeden, znacznie większy miały punkt, wiszący wysoko na nieboskłonie. Nazwy tego nie musiał sobie długo przypominać i zdawałoby się, że żaden wilk nigdy nie potrafiłby na dobre zapomnieć o owym obiekcie. Księżyc. Biało-szary księżyc, jaśniejący na tle nocnego nieba. Czarnemu basiorowi całkiem podobał się ten widok i myślę, że gdyby mógł to siedziałby przez całą noc pod tym drzewem i oglądał księżyc, gwiazdy, całe niebo… ale przede wszystkim świat dookoła. Świat, który był mu zupełnie obcy, a jednak znajomy. Bo przecież on tutaj już kiedyś był. Nawet jeśli tego nie pamięta, to był niezmiernie przekonany, iż to nie jest pierwszy dzień, kiedy postawił łapę na trawie, kiedy wędrował przez las, kiedy z kimś rozmawiał, kiedy jadł, oddychał… po prostu, żył. To wszystko kiedyś było… b y ł o , ale z niewiadomych przyczyn przeminęło. Albo może raczej- opuściło go. Choć równie dobrze to on mógł odejść pierwszy.
Rogaty wilk zamknął na chwilę oczy i ziewnął. Po raz pierwszy czuł zmęczenie. A może raczej, przypomniał sobie czym ono było. I podobnie jak z wcześniej trapiącym ich głodem- trzeba było mu jakoś zaradzić. Całe szczęście w tym wypadku żadne z nich, ani on, ani też jego nowa znajoma, którą w myśli postanowił nazywać „nietoperzem”, czy też „gackiem” nie musiało długo się zastanawiać nad tym, jak zaradzić zmęczeniu. Sen. Wystarczyło zasnąć, a jutro obudzą się wypoczęci. Czy to było aż takie proste? Być może… no bo czemu nie? Przecież nie do wszystkiego trzeba dochodzić metodą prób i błędów.
Ciemny demon ostatni raz popatrzył w górę, na ciemne niebo i jaśniejące na nim punkty. Oraz księżyc. Przez króciutką chwilę korciło go, by do niego zawyć… tak po prostu. Nie zrobił tego jednak, bo wydało mu się to strasznie dziwne i trochę nie na miejscu. Może kiedy indziej, może kiedy już sobie wszystko przypomni, może kiedy w końcu zaświta mu kim tak naprawdę jest. Póki co wiedział tylko tyle, że był zmęczony i chciało mu się spać.
Położył się więc na trawie pod jednym z wysokich drzew. Kątem oka dostrzegł, że niewidoma wadera również się położyła kilka drzew dalej.
-Dobranoc.- powiedział trochę nieobecnym i prawie miłym (poważnie, mało brakowało, a może pozbyłby się tej dziwnej nuty, która informowała wszystkich wokół, że nie należy mu ufać) tonem. Właściwie to owy zwrot przyszedł mu do głowy nagle i zupełnie nie wiedział dlaczego. Czy aby na pewno tak się mówiło? A jeśli tak, to po co?
-Dobranoc.- brązowa wadera również odpowiedziała, choć trochę nieśmiało, jakby również zastanawiała się nad znaczeniem tego zwrotu.
Oboje zamknęli oczy. Basior nie miał pojęcia, kiedy jego towarzyszka zasnęła, ale wiedział, że do niego sen przyszedł całkiem szybko. A ostatnią rzeczą, o jakiej myślał była okrągła, biała tarcza księżyca.

~***~

Na zewnątrz wiał silny wiatr, wraz z którym zaczęły padać pierwsze płatki śniegu. Czarny basior, który leżał spokojnie w ciemnym kącie jaskini, choć miał zamknięte oczy i leżał bez ruchu, to w ogóle nie spał. Poza tym wcale nie czekał na sen, nawet jeśli bardzo go potrzebował. Dalej leżał nieruchomo, nie dając najmniejszych oznak życia, choć bez wątpienia nie umarł i, póki co, nie miał najmniejszego zamiaru stąd odejść. Właściwie to gdyby nie jego czerwone fragmenty sierści, wilk mógłby zupełnie wtopić się w czarne tło i cienie, jakie rzucała jaskinia.
Basior otworzył leniwie jedno oko, gdy usłyszał jak jakiś wilk pędem wbiega do groty. Rogacz uśmiechnął się, ukazując białe kły. W tym grymasie nie było niczego uprzejmego.
-Dlaczego to robisz?- wilk zwrócił się do Rogacza, który ledwo powstrzymał się od złośliwego komentarza, jaki cisnął mu się na ustach.
-Znamy się dobre kilka lat, to chyba nie powinno Cię dziwić, co?
-Wiesz, że nie o to mi chodzi.- mruknął starszy wilk. Nie przepadał za rogatym basiorem, a mimo wszystko był skazany na jego towarzystwo.- Dlaczego zdecydowałeś się mi pomóc? To do Ciebie nie podobne… w co ty grasz, Jack?
Czarny basior znów zamknął oczy i nawet nie odwrócił głowy w stronę rozmówcy, pokazując tym samym brak szacunku… ale czego innego można się było po nim spodziewać? Nawet nie starał się udawać, że darzy starszego wilka choćby odrobiną szacunku a tym bardziej sympatii. Że ma go za autorytet… może w innych, normalnych rodzinach tak było, ale nie tutaj, nie między tymi dwoma basiorami. A jak na ironię, teraz musieli ze sobą współpracować.
-Kaprys?- rogaty wzruszył ramionami, udając obojętnego. Jego rozmówca tylko parsknął pogardliwie.
-To już j e s t do Ciebie podobne.
Młodszy samiec po chwili namysłu zdecydował się podnieść z ziemi. Podszedł do swego kompana, który zaczął przyglądać mu się trochę nieufnie. Z resztą, oboje taksowali siebie takim samym spojrzeniem.
-Myślę, że powinieneś martwić się o siebie.- Rogacz spojrzał w oczy starszego wilka.- Naprawdę jesteś gotowy posunąć się tak daleko?- spytał udając niedowierzanie.
-Już to przerabialiśmy.- warknął, najwyraźniej zirytowany zachowaniem Rogacza.
-Ale, czy jesteś pewien, że chcesz porzucić wszystko, na co zapracowałeś?- młodszy samiec dalej kontynuował, krążąc wokół szarego basiora.- Myślałeś o tym, co możesz stracić? Zaufanie, przyjaciół, stanowisko, szacunek…
-Coś o tym wiesz, nie?
Czerwonooki uśmiechnął się wrednie, a w jego ślepiach błysnęły iskry.
-Być może, Cora.
-Jeszcze niczego nie ukradłem, a ty już nazywasz mnie złodziejem?- starszy wilk znów parsknął pogardą, obrzucając Rogacza nieufnym spojrzeniem.- W co ty grasz?- powtórzył pytanie. Nie potrzebnie, bo wilk i tak nie miał zamiaru odpowiedzieć.
-Jeszcze…- szepnął tylko tajemniczo, niczym podstępny demon. Wyszedł z jaskini, zostawiając tam starszego basiora. Samego, ze swymi myślami.

~***~

Rogaty wilk nagle otworzył oczy. Pierwsze co zauważył to oślepiające światło poranka. Dziwne, przecież spali tak krótko… a przynajmniej takie odnosił wrażenie.
Wstał, chcąc rozruszać kości. Coś nie dawało mu spokoju. Ten sen… przecież on w nim był. Całe to zdarzenie, podobnie jak i postać starszego wilka wydawały mu się dziwnie znajome.
„Jack? Tak się do mnie zwrócił?”- to było jedno z pierwszych pytań, które zrodziło się w jego głowie. Czyżby właśnie przypomniał sobie kim jest? Ale w takim razie kim był ten wilk ze snu? I dlaczego nazwał go złodziejem?
Demon rozejrzał się w poszukiwaniu swojej towarzyszki. Znalazł ją kilka metrów dalej, wciąż śpiącą pod drzewem. Bez najmniejszego wahania podszedł do niej i szturchnął w ramię.
-Choć, pora wstawać.- mruknął, czekając aż samica się obudzi.

<Mollis? Pobudka, pobudka! Wstajemy, wstajemy! ^^ A swoją drogą, może w końcu się sobie przedstawimy?>

środa, 11 listopada 2015

Od Duchess CD Wade'a: Błyszczę!

Tak, tak. Nasza droga Duchess doczekała się swojego momentu w blasku. Kiedy wreszcie ukąpała się w rzece i wygrzała w słońcu... Akurat wtedy na polanę weszła Yanan wraz z jakąś dziwaczną istotą i... Ku zadowoleniu ślicznotki, basiorem. Duchess wstała, uśmiechnęła się promiennie i odsunęła Yan oraz nową z drogi stając tuż przed nosem basiora. Naturalnie, nie wiedziała za bardzo czemu to robi, po prostu... Coś jej mówiło, że to jej droga. Że to dla niej naturalne.
- No proszę! Jednak jest tu jakieś światełko w tunelu... bardzo piękne i promieniujące - Ukłonił się teatralnie, co sprawiło, że nasza Duchess odhaczyła bezwiednie na liście zalet tego młodzieńca. - Na imię mam Wade, a ty, piękna?
Duchess uśmiechnęła się jeszcze promienniej i zamrugała oczami. Usiadła, z jedną łapą lekko wysuniętą do przodu, przechyliła lekko głowę na bok i odpowiedziała jedwabistym głosem:
 - Na imię mi Duchess. Bardzo mi miło w końcu powitać kogoś z manierami. - I znów zamrugała oczętami.
 - Mi również. A więc Duchess... Co tutaj robi tak śliczna istota? - zapytał.
 - Och, ja... Tak naprawdę to nie wiem. Coś okropnego się wydarzyło i... Trafiłam tutaj. Ale może porozmawiajmy gdzieś... Dalej?
Oczywiście, jeśli Duchess czegoś chciała to to dostała - poszli kawałek dalej i zatrzymali się nad strumieniem, w lekkiej odległości od reszty.
Duchess wiedziała, że dama nie rozpoczyna rozmowy więc położyła się dumnie i spojrzała w odbicie. Wyglądała jak zwykle (w jej mniemaniu) spektakularnie więc uniosła lekko kąciki warg i spojrzała przed siebie.
 - Duchess. Czy ty... pamiętasz jak się tu znalazłaś? - zapytał Wade.
 - Och, właśnie nie! I to jest najgorsze. Po prostu obudziłam się w lesie, przeszłam kawałek dalej i spotkałam Hoshi. Razem szłyśmy przed siebie... W zasadzie nie wiem w jakim celu. Potem napotkałyśmy Yanan i Kitsune. To nie było zbyt miłe spotkanie ale... Lepiej mieć kogoś, niż być samemu. Tak się bałam! - pisnęła na koniec biała i zamknęła oczy dla lepszego efektu. 
Uspokoiła oddech, w przeciwieństwie do naszego kawalera, który oddychając szybko wpatrywał się jak zaczarowany w Duchess.
~~Ona jest śliczna! - westchnął Pierwszy. Drugi tylko jęknął na potwierdzenie tych słów. 
A w tym czasie nasza Dama otworzyła oczy i spojrzała ciepło na swojego towarzysza. On mógł być kimś, kto ją obroni przed tymi wszystkimi okropnymi rzeczami, jak błoto, kolce... I inne straszydła, w tym Yanan. Tak, tej dziewczynie nie ufała. Wydawała jej się kompletną pomyłką! Co prawda Duchess nie wiedziała co to znaczy pomyłka, ale to słowo przyszło jej naturalnie. Jej myśli kreciły się jak oszalałe kiedy zobaczyła Szarą. Jej słowa, postawa, wygląd... Od razu widać, że są zupełnie różne. Toteż Duchess nie polubiła Yanan, z wzajemnością, z której chyba obie zdawały sobie sprawę.
 - Mam wrażenie, że tylko ty w tym towarzystwie możesz mnie zrozumieć - powiedziała porozumiewawczym tonem. Tak, przyszło jej to naturalnie, nie planowała nic z tego, co robiła. Ale gdybyście tylko znali ją wcześniej, zanim straciła pamięć, wiedzielibyście, czemu jest tak, a nie inaczej... 
Wade'a aż zatrzęsło od tego wyznania. Pierwszy i Drugi dopingowali go, wychwalali okazję... A jednak basior położył tylko łapę na łapce Duchess i spojrzał jej w oczy.
 - Rozumiem cię doskonale, moja piękna - mruknął ciepło i uśmiechnął się rozbrajająco.
Potem Duchess tak owinęła sprawę, że biedny Wade, otumaniony jej urokiem, robił dosłownie to, czego chciała. Po południu wyglądało na to, że basior już należy do niej. A wtedy...
A wtedy znalazła ich Yanan, skrzywiła się na widok tego jakże "słodkiego" obrazka, w którym Wade pływał w wodzie wyciągając dla Duchess co ładniejsze kamyki i muszelki, a ona sama obdarzała go ciepłymi uśmiechami, coraz częstszymi liźnięciami po uchu i tajemniczymi spojrzeniami złotych oczu. 
Widząc to, Yanny miała ochotę zwymiotować na włosy Damy ale powstrzymała się i tylko prychnęła. To odwróciło uwagę Duchess od Wade'a.
 - Tak? - spytała Dama, lekko chłodnym tonem. Jak ta Szara Wiedźma śmiała przerywać jej... jak to się nazywało?... romanse, o! 
 - Weź swój biały tyłek i wyłów tego topielca, a potem przyjdźcie do nas, pod wodospad. Mamy zebranie. - Po tym oświadczeniu Szara oddaliła się od parki jak najszybciej się dało
Duchess obrzuciła odwróconą do niej tyłem Szarą lodowatym spojrzeniem i uniosła głowę dumnie do góry. "Takie słowa! Dobrze zrobiłam, że nie starałam się z nią porozumieć. Nie dałoby się!", pomyślała i wstała. Kiedy Wade wyłonił się z wody (nie pytajcie jak nagle umiał pływać, to czary Duchess) Dama oznajmiła mu ciepło wiadomość od Szarej i razem poszli lekkim krokiem do reszty. 
Jednak na miejscu zastali wszystkich oprócz Szarej Wiedźmy. Duchess była jednocześnie zadowolona jak i zaciekawiona - co też przyszło tej wariatce do głowy?
 - Dobrze, czyli wszyscy tak? - odezwała się Kitsune. 
 - Gdzie jest Yanan? - spytała Hoshi.
 - Ona... musiała coś załatwić - wyjaśniła oględnie Kitsune, i chociaż nikt nie zdradzał oznak wątpliwości w jej słowa, wadera zmartwiła się lekko - czy dobrze ukryła sprawę i czy Szara na pewno dobrze zrobiła. To się miało dopiero okazać...
<To zostawiam dla Kitsune - wrobiłam cię w zebranie, wyjaśnij dzieciaczkom co tu się dzieje i co chodzi, a ja w tym czasie opiszę wyprawę Yannki :D >