– Głupi organizm, przysparza samych problemów… – burczała pod nosem kremowa wadera, niechętnie rozglądając się za posiłkiem.
– Czy wszystko musi się kręcić wokół mojego ciała? Jak nie pić to jeść,
jak nie jeść – to spać i tak w kółko! Zwariować można! A mogłabym ten
stracony czas przeznaczyć na wędrówkę pod dąb czy do wodospadu. Ale nie!
Mam się uganiać za jakimś gryzoniem, czy inną kupą mięcha tylko po to,
by mój brzuch przestał tak boleć i dał mi wreszcie spokój… Beznadzieja. –
mruczała do siebie wyraźnie niezadowolona tym obrotem spraw, lecz
zdając sobie nagle sprawę, iż wykorzystuje swoją energię na czczą
gadaninę – zamknęła się. Marudzenie nie przyniesie jej żadnych korzyści.
Łażenie po lesie o mały włos byłoby jej kolejną znienawidzoną rzeczą,
którą należałoby dopisać do długiej listy, ciągnącej się kilometrami po
tym świecie – bowiem Effie, jak to typowy gbur, nienawidzi wszystkiego
co nie jest związane z jej badaniami –, jednak nagle jej nos podrażnił
znajomy zapach zwierzyny. Westchnęła cicho, acz cedząc ten dech przez
zęby, i bezgłośnie krzyknęła „Nareszcie!”, po czym udała się w kierunku
swego nowego celu.
Tam, kilka metrów od niej, grzebało w ziemi małe, lecz wystarczające do
zaspokojenia głodu, stadko królików. Ot, jeden rodzic, kilka potomków
nic szczególnego. Oczywiście Effie ostrzyła kły na największego z nich.
Kilka osób mogłoby się obruszyć, bo: „przecież osierocisz dzieci! One
sobie nie poradzą!”. A i owszem, lecz nasza wilczyca jest innego zdania.
Ona już dawno zaakceptowała swoją mięsożerną naturę – choć nie chce jej
zaspokajać – toteż całkowicie obojętne jej jest zeżarcie myszy czy też
losowego królika z potomstwem. Bo przecież nie ma różnicy, prawda? Mięso
jak mięso. A natura rządzi się swoimi prawami, które Effie przestrzega
jak żadne inne.
I już by słodka przekąska wylądowała w jej pysku, już zacisnęłaby zęby
na szkielecie zwierzaka, gdyby nie przeklęty hałas! Tak, HAŁAS! Hałas,
który spłoszył ową zwierzynę. Hasał, który najprawdopodobniej
rozszarpałaby na strzępy i nim się pożywiła, gdyby tylko był namacalny.
Zdenerwowana wilczyca podniosła łeb, zaciskając mocno szczękę, zamykając oczy i odliczając powoli do dziesięciu.
„ 7… 8… 9… 10…”
„Dobra, kto jest przyczyną mojego zrujnowanego humoru, co?”, zapytała
siebie w duchu, wykręcając łeb, mrużąc ślepia i próbując wychwycić jakiś
ruch. Wreszcie ruszyła się z miejsca i nim uszła dwa metry, pochwyciła
szczątki rozmów, które z każdą sekundą były coraz wyraźniejsze i
głośniejsze. Jako, że Effie nie należy do osób cierpliwych, zdecydowanym
krokiem wyszła z zarośli na wąską ścieżkę. Odwróciła łeb w prawo i
przed nią pojawiły się trzy wilki, najwyraźniej niezbyt jeszcze pewne
swego towarzystwa. Nieznajomi Odstraszacze Jedzenia szybko ją zauważuli i
zdziwieni przystanęli, mierząc wzrokiem od góry do dołu dziwną waderę.
„Ych, świetnie, a więc to oni stoją za moim podłym samopoczuciem?
Genialnie! Dziękuję wam jak choler.a! Beznadziejne wilczyska...”
Po swojej krótkiej ocenie sytuacji i wypowiedzianemu w myślach jawnemu
niezadowoleniu, wadera wywróciła pogardliwie oczami i odwróciła się od
trzech par oczu.
– Kim jesteś? – zawołał dziewczęcy głos. Czerwonookiej ani się śniło
zatrzymywać i jeszcze marnować czas na jakieś głupie pogawędki.
Wystarczy, że całe jej polowanie szlag trafił.
– Jesteś z naszej watahy? – Ta dziwna, namolna istota odezwała się raz
jeszcze, choć tym razem przejęła inną taktykę i zagrodziła drogę
nieznajomej.
– Przesuń się członkini gangu figurującego pod nazwą „Bądźmy głośno,
wystraszymy wszystkie zwierzęta w lesie, będzie SUPER!” – Kremowa
warknęła, omiatając ją obojętnym, acz lekko nieprzyjaznym spojrzeniem,
po czym wyminęła waderę.
– Och, spłoszyliśmy Ci zwierzynę? M-Mogę Ci złapać nową! – żachnęła się, wołając za nią.
– Nie mamy czasu, musimy dostać się nad wodospad – przypomniał jej
czarny basior, skutecznie gasząc jej zapędy, po czym podszedł do szarej
samicy.
Effie na dźwięk słowa „wodospad” stanęła w miejscu, po czym szybko obróciła łeb w ich stronę.
„Czy oni powiedzieli to, co właśnie powiedzieli? Czy nie przesłyszałam się? Oni idą nad WODOSPAD?!”
– A… W jakim celu tam idziecie? – zagadnęła głosem bardziej przyjaznym,
lecz nadal jeszcze obojętnym. Nie mogła im przecież pozwolić na to, by
pomyśleli sobie, że nią można tak łatwo manipulować. Co to, to nie!
– Musimy znaleźć Yanan i Kitsune… – zaczęła, wcześniej nie odzywająca
się, druga wilczyca, a gdy Effie o uszy obiły się znajome imiona,
wypowiedź przerwał basior.
– Właśnie – powiedział szybko – Ale skoro szłaś w swoją stronę… –
przeciągnął słowa, patrząc się na wilczycę chytrze i wzruszył ramionami.
Czerwonooka zmarszczyła groźnie brwi i od razu przybrała niezadowolony wyraz pyska.
„Czy on naprawdę myśli o mnie jak o idiotce? Czy na taką wyglądam?!
Hmpf! Znalazł się, geniusz od siedmiu boleści, do jasnej ciasnej. Nie
lubię go.”
– Nawet nie próbuj na mnie tych Twoich psychologicznych trików, nie
jestem taka głupia – prychnęła na niego, patrząc mu hardo w oczy, by dać
do zrozumienia uczucie jakim obecnie go darzy. – Pójdę z wami, lecz nie
z Twojego powodu – rzekła oschle i ruszyła przed siebie, nie czekając
na resztę, wbrew jej wcześniejszym słowom. Za sobą usłyszała jeszcze
stłumiony śmiech jakiegoś wilka.
Effie nienawidziła, gdy ktoś próbował ją przechytrzyć, albo
zmanipulować. Często brano ją za wariatkę i pomyleńca, a w niej aż się
gotowało, kiedy ignorowano jej (jakże wielką!) mądrość. Zapewne nawet
teraz wzięto ją za nieudacznika.
„Zdenerwowała się, bo przepłoszyliśmy jej zwierzynę. Patrzcie jaka
chudzina! Pewnie polować nie umie, haha! – Tak! Pewnie właśnie tak
myślą…! Zresztą… Co ja się przejmuję? Przecież i tak nie obchodzi mnie
co inni o mnie myślą. Muszę się tylko dowiedzieć o mojej przeszłości i
odzyskać wspomnienia, a potem wypnę się na nich i zwieję stąd w
podskokach nawet nie mówiąc im jak tego dokonałam! Skoro mnie ignorują i
wyśmiewają, będą mieli za swoje. Niech sobie sami szukają recepty na tą
dziwną klątwę, bądź zdychają otoczeni niewiedzą!”
***
Effie szła dość szybkim krokiem, nie zważając na wleczącą się grupę za
nią. Błagała w myślach, by te wilki, które tam podobno były nie ruszyły
absolutnie NIC nad wodospadem. Gdyby była tam jakaś poszlaka odnośnie
jej deja-vu i oni by ją zniszczyli… Och, najprawdopodobniej wypatroszyła
by sprawców gołymi łapami!
Idąc, ciągle mamrotała pod nosem różne obelgi i zastanawiała się, gdzie
jeszcze nie zajrzała albo nie tropiła. Przecież musi być takie miejsce!
„Wiem! Wiem, co zrobię!”, krzyknęła do siebie w myślach, przyspieszając
tępa, tym razem poruszając się szybkim truchtem. „Obejrzę wodospad
jeszcze raz, ale teraz szukając odpowiedniej perspektywy! Sporządzę
mapę! Mapę pojedynczych odcinków wodospadu, które kojarzę i tych, które
kompletnie nie przywołują żadnych odczuć! To jest to!”
Zmotywowana nowym postanowieniem, wkrótce przybiegła do celu, lekko
dysząc. Na szczęście, nikogo tam nie było. Odetchnęła z ulgą i obejrzała
się za siebie. Tamtym zostało jeszcze kilka minut drogi. „Jak się
pospieszę to skończę przed nimi i nie będę musiała ich znosić”,
pomyślała. Słońce już schowało się za horyzontem, a po karku wilczycy
przebiegł zimny wiatr. Że też nie zamknęła jednak swojej jaskini! Będzie
w niej zimno, a przecież idealna temperatura jest w zakresie 22-27
stopni! Co ona teraz pocznie?!
Bez względu na swoje myśli, Czerwonooka narysowała pazurem dość duży
kwadrat, mający imitować powierzchnię wodospadu. Z frontu trudno było
określić, czy rzeczywiście wcześniej go widziała, dlatego wskoczyła na
kamienną półkę i zaczęła przypatrywać się pojedynczym punktom.
– Och, nie ma ich – westchnęła szara wilczyca, dotarłszy na miejsce z całą resztą – Jak myślicie, gdzie mogą…
– NIE WCHODŹ NA TO! – Jej wypowiedź przerwał głośny wrzask Effie, gdy łapa mówiącej stanęła na jedną z lin przez nią wyskrobaną.
– Och, przepraszam – powiedziała samica, od razu poprawiając szkody.
– Nie ruszaj! – krzyknęła jeszcze raz, zeskakując na ziemię i
odgradzając jej drogę – Po prostu niech nikt do tego się nie zbliża…!
Nie! Nie wskakuj na… Yhg! – warknęła zdenerwowana na basiora, który
postanowił wejść na jej poprzednie miejsce.
Przecież w takich warunkach nie ma szans na przeprowadzenie porządnych badań…
Raat? Lunaja? Nightmare?
piątek, 26 lutego 2016
środa, 17 lutego 2016
Od Nigtmare
Słyszę krzyk. Coś jest nie tak. Odwracam się, aby zobaczyć, że moja towarzyszka spada. Skaczę ku niej.
- Lunaja! - krzyczę. Po chwili zauważam, że jest bezpieczna na półce poniżej.Stoi tam basior z futrem czarnym, niczym nocne niebo. Przyznaję, jest równie piękne, jak ta pora doby. Zeskakuję do dwójki wilków poniżej. Dotykam nosem głowy małej wadery. Jest bezpieczna. Czemu się tak przejmuję? Ona po prostu… Kogoś mi przypomina. Ale kogo? Tego nie wiem. Jej oddech się uspokaja. Zastanawiam się, co zrobić, żeby ta sytuacja się nie powtórzyła. Myślę, przyglądając się małej. Wpadam na pomysł. Łapię ją za kark i wrzucam na plecy.
- Tak będzie bezpieczniej - mówię bezuczuciowym głosem. - A ty… Nie wiem, kim jesteś, jednak możesz chyba iść z nami… - wypowiadam słowa cicho. Koniec, końców, uratował Lunaję. - Jak cię zowią? - pytam, spoglądając prosto w oczy wilka. Przez chwilę się waha.
- Raat - odpowiada w końcu. Kiwam głową. Mówię krótko “Chodź” i wspinam się na półkę powyżej. To naprawdę dziwny patrol.
***
W końcu przeszliśmy przez tą górę. Nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy. Dziwnie się czuję, kiedy ktoś na mnie patrzy… Kroczę spokojnie przez las. Przypominam sobie o wilczycy na moich plecach, gdy upomina się o zdjęcie siebie. Ściągam ją. Bez słowa idę dalej. Oglądam się za siebie, dwójka wilków kroczy za mną. To chyba nietypowe… Tak, to słowo powinno pasować. Nie codziennie wadera z amnezją, która ledwo co dołączyła do watahy wilków bez pamięci, spotyka dwóch kolejnych przedstawicieli swego gatunku, w dodatku również nic nie pamiętających, a następnie prowadzi ich do stada. Prawda...? No to do typowych rzeczy raczej nie należy. Szłam spokojnie, kiedy księżyc przesuwał się po nieboskłonie w stronę zachodu, choć daleko mu jeszcze było, żeby schować się za horyzont. Spoglądam na niebo. Słowami się nie da opisać tego doskonałego uroku, jakim jest rozgwieżdżone nocne niebo. Od kiedy tu jestem… Coraz częściej się zastanawiam, jak by to było, gdybym stała się jedną z tych pięknych, lśniących gwiazd… Wspaniała i niedostępna, miast okropna i do niczego. Przyciągałabym wzrok, samotna, a jednak dookoła mnie byłyby tysiące innych. Znaczyłabym coś. Zamyślam się. Nagle uderzam głową w drzewo. Auć…
- Nic ci nie jest? - pyta Lunaja. Kręcę przecząco głową. Postanawiam już więcej tak nie robić. Jeszcze się zgubię i co wtedy? Będzie problem.
***
Idziemy już dosyć długo. Nie należę do osób marudzących, ale łapy mnie już bolą. To powoli robi się nudne. Nagle spotykamy kogoś. To jakaś wadera. Pomijam szybką i krótką konwersację, po której ona również do nas dołączyła. Jej imię to Effie.
***
Nareszcie doszliśmy pod wodospad! Księżyc chyli się już ku zachodowi, ustępując miejsca jasnemu słońcu. Przymykam oczy, gdyż światło dzienne mi przeszkadza. Szukam Yanan albo Kitsune.
<Ktoś to dokończy? Ponownie proszę o wybaczenie długości>
- Lunaja! - krzyczę. Po chwili zauważam, że jest bezpieczna na półce poniżej.Stoi tam basior z futrem czarnym, niczym nocne niebo. Przyznaję, jest równie piękne, jak ta pora doby. Zeskakuję do dwójki wilków poniżej. Dotykam nosem głowy małej wadery. Jest bezpieczna. Czemu się tak przejmuję? Ona po prostu… Kogoś mi przypomina. Ale kogo? Tego nie wiem. Jej oddech się uspokaja. Zastanawiam się, co zrobić, żeby ta sytuacja się nie powtórzyła. Myślę, przyglądając się małej. Wpadam na pomysł. Łapię ją za kark i wrzucam na plecy.
- Tak będzie bezpieczniej - mówię bezuczuciowym głosem. - A ty… Nie wiem, kim jesteś, jednak możesz chyba iść z nami… - wypowiadam słowa cicho. Koniec, końców, uratował Lunaję. - Jak cię zowią? - pytam, spoglądając prosto w oczy wilka. Przez chwilę się waha.
- Raat - odpowiada w końcu. Kiwam głową. Mówię krótko “Chodź” i wspinam się na półkę powyżej. To naprawdę dziwny patrol.
***
W końcu przeszliśmy przez tą górę. Nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy. Dziwnie się czuję, kiedy ktoś na mnie patrzy… Kroczę spokojnie przez las. Przypominam sobie o wilczycy na moich plecach, gdy upomina się o zdjęcie siebie. Ściągam ją. Bez słowa idę dalej. Oglądam się za siebie, dwójka wilków kroczy za mną. To chyba nietypowe… Tak, to słowo powinno pasować. Nie codziennie wadera z amnezją, która ledwo co dołączyła do watahy wilków bez pamięci, spotyka dwóch kolejnych przedstawicieli swego gatunku, w dodatku również nic nie pamiętających, a następnie prowadzi ich do stada. Prawda...? No to do typowych rzeczy raczej nie należy. Szłam spokojnie, kiedy księżyc przesuwał się po nieboskłonie w stronę zachodu, choć daleko mu jeszcze było, żeby schować się za horyzont. Spoglądam na niebo. Słowami się nie da opisać tego doskonałego uroku, jakim jest rozgwieżdżone nocne niebo. Od kiedy tu jestem… Coraz częściej się zastanawiam, jak by to było, gdybym stała się jedną z tych pięknych, lśniących gwiazd… Wspaniała i niedostępna, miast okropna i do niczego. Przyciągałabym wzrok, samotna, a jednak dookoła mnie byłyby tysiące innych. Znaczyłabym coś. Zamyślam się. Nagle uderzam głową w drzewo. Auć…
- Nic ci nie jest? - pyta Lunaja. Kręcę przecząco głową. Postanawiam już więcej tak nie robić. Jeszcze się zgubię i co wtedy? Będzie problem.
***
Idziemy już dosyć długo. Nie należę do osób marudzących, ale łapy mnie już bolą. To powoli robi się nudne. Nagle spotykamy kogoś. To jakaś wadera. Pomijam szybką i krótką konwersację, po której ona również do nas dołączyła. Jej imię to Effie.
***
Nareszcie doszliśmy pod wodospad! Księżyc chyli się już ku zachodowi, ustępując miejsca jasnemu słońcu. Przymykam oczy, gdyż światło dzienne mi przeszkadza. Szukam Yanan albo Kitsune.
<Ktoś to dokończy? Ponownie proszę o wybaczenie długości>
środa, 10 lutego 2016
Od Raata
- Noc już nadchodzi i spogląda
Tysiącem oczu naokoło
Bogini, strojna klejnotami
Napełnia przestrzeń, nieśmiertelna
Zalewa góry i doliny,
Poświatą gwiazd ciemności razi.
Słodki dla uszu kobiecy głos urwał się nagle, zostawiając Raata samego ze sobą. Basior poczuł pustkę. Nagle był samotny. Nigdy nie czuł...nicości. Teraz niemal go dusiła. Nic nie widział. Tylko czuł.
Aż głos się odezwał. Ale tym razem nie przyniósł wytchnienia. Był... gniewny.
- Przeklinam cię, Raat, synu Nocy. Nie wrócisz na nieboskłon.
I wszystko znikło...
Nie, nie ,,znikło"...POJAWIŁO SIĘ. Ciemny jak nocne niebo basior otworzył oczy. Leżał na brzuchu. Nie wiedział czemu. Nie poruszając głową przyjrzał się otoczeniu. Co to za miejsce? Rozpoznał kilka kształtów. Drzewa. Dużo drzew. Wokół niego. I trawa. Miękka, puszysta murawa. Podniósł głowę. Popatrzył na swoje łapy, miętosząc zielone źdźbła między palcami. Zmrużył oczy w zastanowieniu. Teraz zauważył, że jego łapy pokrywają...płytki. Tak, to chyba odpowiednia nazwa.
Spojrzał na niebo. Nie mógł tego robić zbyt długo, bo oczy zaczynały go boleć. To przez tą świecącą kulę...Słońce! Tak, to na pewno to! Ale...kim był on sam?
Wstał. Zrobił kilka kroków. Bez zastanowienia ruszył przed siebie w las.
- Kimże jestem? - zastanowił się na głos.
Przecież musi coś pamiętać. Po kilkunastu minutach trafił na rzekę. Zatrzymał się nad taflą, stojąc do niej bokiem. Przekrzywił łeb i uśmiechnął się. Jego futro było czarne, z granatowym odcieniem. Jak...
- Raat - powiedział. - Noc.
Kaala (to przezwisko również samo wpadło do jego głowy) szedł tak przez kilka godzin, aż niebo stało się pomarańczowe. Początkowo go to zdziwiło. Dopiero po kilku minutach przypomniał sobie, że zjawisko, które obserwuje to najzwyklejszy zachód słońca. A gdy słońce zniknęło, ziemię spowił mrok. Czując lekkie znużenie ułożył się do snu pod jakimś drzewem.
Gdy otworzył oczy nie widział nic. Trwało to jednak tylko kilka sekund. Wzrok basiora w mroku wyostrzał się nienaturalnie szybko, chociaż on o tym nie wiedział. Nie czuł już zmęczenia, ale mimo tego był pewien, że o tej porze wszyscy śpią. Nie wystraszył się mroku nocy.
Przeraził go księżyc.
Nie wiedząc czemu, gdy spojrzał w białą tarczę, poczuł strach. Coś jakby ścisnęło go za gardło.
~ Słusznie czynisz.
Wzdrygnął się. Nie był pewny, co właściwie usłyszał. Głos...ni to męski, ni kobiecy. Jedno było pewne: był pełen nienawiści.
~ Bój się, Shaheedon. Powinieneś. Nie masz tu już przyjaciół...
Kaalę ogarnął lęk. Niezdrowy, paniczny. Zamknął oczy i jakby we śnie zacytował:
- ...Poświatą gwiazd ciemności razi.
I nagle w głowie coś mu się odblokowało. Jak stara piosenka. Tekst sam pojawił się w jego głowie, a on go powtarzał. I lęk znikał, wraz z kolejnymi wersami hymnu:
- Zorzę swą siostrę zastąpiła
Bogini cicho stąpająca
I rozpostarła mrok dokoła.
Ty jesteś naszą, gdy przychodzisz,
Idziemy wszyscy na spoczynek
Jak ptaki do swych gniazd na drzewa.
Głos ucichł.
Następny dzień zmienił życie Raata na zawsze.
Basior dalej szedł przed siebie. Czuł, że tak miało być. Tego chciał los - by on miał iść właśnie w tamtej minucie tą górską ścieżką. I by w tym samym momencie wyżej szły dwie wadery.
Do uszu Kaali dotarł krzyk. Zadarł łeb do góry. Krawędzi urwiska trzymała się biała wadera. Basior zareagował instynktownie. Zawrócił i pobiegł w jej stronę. W tym samym momencie, gdy dziewczyna spadła, czarny wilk był tuż pod nią na skalnej półce. Dotarł do krawędzi i w ostatniej chwili chwycił ją zębami za kark. Wilczyca dyszała z przejęcia. Raat wciągnął ją delikatnie na półkę.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
Dziewczyna niepewnie pokiwała łbem.
- Lunaja! - basior obejrzał się. Z góry zeszła do nich druga wadera, wyraźnie zmartwiona.
<Nightmare? Lunaja?>
Tysiącem oczu naokoło
Bogini, strojna klejnotami
Napełnia przestrzeń, nieśmiertelna
Zalewa góry i doliny,
Poświatą gwiazd ciemności razi.
Słodki dla uszu kobiecy głos urwał się nagle, zostawiając Raata samego ze sobą. Basior poczuł pustkę. Nagle był samotny. Nigdy nie czuł...nicości. Teraz niemal go dusiła. Nic nie widział. Tylko czuł.
Aż głos się odezwał. Ale tym razem nie przyniósł wytchnienia. Był... gniewny.
- Przeklinam cię, Raat, synu Nocy. Nie wrócisz na nieboskłon.
I wszystko znikło...
Nie, nie ,,znikło"...POJAWIŁO SIĘ. Ciemny jak nocne niebo basior otworzył oczy. Leżał na brzuchu. Nie wiedział czemu. Nie poruszając głową przyjrzał się otoczeniu. Co to za miejsce? Rozpoznał kilka kształtów. Drzewa. Dużo drzew. Wokół niego. I trawa. Miękka, puszysta murawa. Podniósł głowę. Popatrzył na swoje łapy, miętosząc zielone źdźbła między palcami. Zmrużył oczy w zastanowieniu. Teraz zauważył, że jego łapy pokrywają...płytki. Tak, to chyba odpowiednia nazwa.
Spojrzał na niebo. Nie mógł tego robić zbyt długo, bo oczy zaczynały go boleć. To przez tą świecącą kulę...Słońce! Tak, to na pewno to! Ale...kim był on sam?
Wstał. Zrobił kilka kroków. Bez zastanowienia ruszył przed siebie w las.
- Kimże jestem? - zastanowił się na głos.
Przecież musi coś pamiętać. Po kilkunastu minutach trafił na rzekę. Zatrzymał się nad taflą, stojąc do niej bokiem. Przekrzywił łeb i uśmiechnął się. Jego futro było czarne, z granatowym odcieniem. Jak...
- Raat - powiedział. - Noc.
Kaala (to przezwisko również samo wpadło do jego głowy) szedł tak przez kilka godzin, aż niebo stało się pomarańczowe. Początkowo go to zdziwiło. Dopiero po kilku minutach przypomniał sobie, że zjawisko, które obserwuje to najzwyklejszy zachód słońca. A gdy słońce zniknęło, ziemię spowił mrok. Czując lekkie znużenie ułożył się do snu pod jakimś drzewem.
Gdy otworzył oczy nie widział nic. Trwało to jednak tylko kilka sekund. Wzrok basiora w mroku wyostrzał się nienaturalnie szybko, chociaż on o tym nie wiedział. Nie czuł już zmęczenia, ale mimo tego był pewien, że o tej porze wszyscy śpią. Nie wystraszył się mroku nocy.
Przeraził go księżyc.
Nie wiedząc czemu, gdy spojrzał w białą tarczę, poczuł strach. Coś jakby ścisnęło go za gardło.
~ Słusznie czynisz.
Wzdrygnął się. Nie był pewny, co właściwie usłyszał. Głos...ni to męski, ni kobiecy. Jedno było pewne: był pełen nienawiści.
~ Bój się, Shaheedon. Powinieneś. Nie masz tu już przyjaciół...
Kaalę ogarnął lęk. Niezdrowy, paniczny. Zamknął oczy i jakby we śnie zacytował:
- ...Poświatą gwiazd ciemności razi.
I nagle w głowie coś mu się odblokowało. Jak stara piosenka. Tekst sam pojawił się w jego głowie, a on go powtarzał. I lęk znikał, wraz z kolejnymi wersami hymnu:
- Zorzę swą siostrę zastąpiła
Bogini cicho stąpająca
I rozpostarła mrok dokoła.
Ty jesteś naszą, gdy przychodzisz,
Idziemy wszyscy na spoczynek
Jak ptaki do swych gniazd na drzewa.
Głos ucichł.
Następny dzień zmienił życie Raata na zawsze.
Basior dalej szedł przed siebie. Czuł, że tak miało być. Tego chciał los - by on miał iść właśnie w tamtej minucie tą górską ścieżką. I by w tym samym momencie wyżej szły dwie wadery.
Do uszu Kaali dotarł krzyk. Zadarł łeb do góry. Krawędzi urwiska trzymała się biała wadera. Basior zareagował instynktownie. Zawrócił i pobiegł w jej stronę. W tym samym momencie, gdy dziewczyna spadła, czarny wilk był tuż pod nią na skalnej półce. Dotarł do krawędzi i w ostatniej chwili chwycił ją zębami za kark. Wilczyca dyszała z przejęcia. Raat wciągnął ją delikatnie na półkę.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
Dziewczyna niepewnie pokiwała łbem.
- Lunaja! - basior obejrzał się. Z góry zeszła do nich druga wadera, wyraźnie zmartwiona.
<Nightmare? Lunaja?>
sobota, 6 lutego 2016
Omega - Raat
Chyba padnę z wrażenia! Następne stworzenie płci męskiej! Przywitajcie się "ładnie" z Raat'em <Ty spryciarzu, trafione w sedno - hindi, które ubóstwiam ^^>
Imię: Raat (z hindi oznacza ,,noc")
Pseudonim: Kaala (,,czarny"), czasem wydaje mu się, że same cienie mówią do niego Shaheedon (,,upadły")
Płeć: Basior
Wiek: 4 lata
Jaki stworek: Półkrwi Dewa
Stanowisko: Szpieg
Ranga: Omega
Rodzina: Jego matką jest Ratri - bogini nocy, czego oczywiście Raat nie wie i przy tym zostańmy. Obecnie każdego członka stada traktuje jak braci i siostry
Partner: Każdemu przyjdzie taki czas by się ustatkować. Zobaczymy, kiedy się przydarzy Kaali...
Potomstwo: To zależy już tylko od woli jego przyszłej partnerki (o ile takowa istnieje). Nie ma nic przeciwko dzieciom, ale wiadomo, ostatecznie wszystko zależy od przedstawicielki płci pięknej.
Charakter: Raat jest przede wszystkim wilkiem ceniącym sobie honor. Nie byłby w stanie zaatakować kogoś bezbronnego czy słabszego od siebie. Nie toleruje też takich zachowań ze strony innych i stara się je tępić. Jak na wilka pozbawionego pamięci, Kaala okazuje się świetnym psychologiem i chociaż jego metody wydają się niedelikatne lub po prostu dziwne, zawsze przynoszą skutek. A ponieważ lubi pomagać innym, jeśli masz jakiś problem to Raat chętnie cię wysłucha i przynajmniej postara się coś zaradzić. Basior jest także uczciwy, kłamie tylko wtedy gdy to konieczne, albo jeśli się z kimś droczy, ale wtedy aż widać, że nie mówi prawdy. Tak, tacy jak on potrafią się przekomarzać i rzucać złośliwe komentarze. Robi to w dwóch przypadkach: albo najzwyczajniej się wygłupia (takie typowe przyjacielskie przepychanki), albo stara się komuś uświadomić coś oczywistego. Trudno go wyprowadzić z równowagi, ale jeśli już do tego dojdzie to niech niebiosa chronią nieszczęśnika, który mu się naprzykrzył. Raat, o ile długo urazy nie chowa, zawsze pamięta, kto mu nadepnął na odcisk, mimo iż tego nie okazuje. Trudno jest mu wybaczyć komuś brak szczerości, zwłaszcza jeśli oszukała go osoba, którą uznawał za przyjaciela, a już na pewno nie umie wybaczyć zdrady. Kaala to wilk inteligentny i przebiegły. Ma umysł taktyka. Nie boi się wyzwań, ale nie porywa się z motyką na słońce, póki nie upewni się czy jest sposób by ten pojedynek zwyciężyć. Czasami chyba zbytnio filozofuje (uwielbia zwłaszcza zagadnienia moralne), czym często robi innym papkę z mózgu. Dla Kaali każde istnienie ma znaczenie. Basior (możliwe, że przez swoje wychowanie sprzed utraty pamięci) każdego wilka nazywa swoim bratem lub siostrą, co w końcu kłamstwem tak całkowicie nie jest, przecież to jeden gatunek. Dla swojej watahy jest w stanie poświęcić życie.
Specjalności: Skóra Raata jest niesamowicie wytrzymała. Trudno ją rozciąć, a żeby ugryźć go do krwi trzeba naprawdę wiele siły. Szkielet basiora także potrafi sporo znieść. Nie znaczy to jednak, że nic go nie boli - obtłuczenia i siniaki to dalej katorga, jedynie ranami ciętymi oraz złamaniami nie musi się martwić. Kaala potrafi się bezszelestnie skradać, a dzięki ciemnej barwie futra trudno go zauważyć w cieniach. Do tych nadnaturalnych zdolności można zaliczyć zamianę w cień - wilk zmienia się we własny, płaski cień. Trzeba przyznać, że wygląda to dość dziwnie: idziesz sobie polną drogą aż nagle obok twojego własnego cienia pojawia się cudzy, patrzysz w bok, ale właściciela nie ma. Raat potrafi także stać się cudzym cieniem, musi jednak przy tym bezbłędnie naśladować ruchy śledzonego wilka, inaczej zostanie wykryty. W nocy staje się silniejszy niż przeciętny wilk, jakby ta napełniała go mocą. Szczególnie czuje jej wpływ kilka godzin przed wschodem słońca.
Zainteresowania: Jak już zostało wspomniane, basior lubi zagadnienia filozoficzne. W wolnym czasie zajmuje się myśleniem nad zagadnieniami moralności. Lubi dyskutować na dane tematy z innymi, jednak rzadko znajduje kogoś ku temu chętnego. Niemniej rozumie, jeśli ktoś nie chce robić debat filozoficznych, bo nie wszyscy muszą to lubić. Chętnie spędza czas ze swoimi przyjaciółmi, nie ważne jak. Nawet jeśli za czymś zbytnio nie przepada, jeśli jego towarzysze to lubią, to on jest w stanie to ścierpieć. Kocha muzykę i poezję, sam jednak śpiewać nie potrafi, lecz ma pamięć do piosenek oraz wierszy.
Wygląd: Raat jest całkiem wysoki i w większości przypadków musi podczas rozmowy patrzeć na innych z góry, chociaż zapewne są wyżsi od niego. Jest dobrze zbudowanym wilkiem - nie jakimś mięśniakiem, ale jednak widać, że w przeszłości musiał przejść sporo treningów. Na łapach ma twarde płytki, przypominające żółwią skorupę. Jest to swego rodzaju naturalny pancerz wytworzony przez jego skórę. Jego sierść jest gęsta, kędzierzawa i wiecznie zadbana (chociaż Kaala w ogóle się nią nie zajmuje). Ma kolor czerni, jednak nie przywodzi ona na myśl mroku jakiejś jaskini. Bardziej nocne niebo, przez swój lekko granatowy odcień. Jego pysk ma niemal królewski profil: duże uszy, długa prosta kufa, kwadratowy nos i sporo wąsów. Jego oczy są koloru bursztynu, odcinają się od ciemnego futra. Podobnie cztery, symetryczne do siebie białe plamy: po jednej kresce pod obojgiem oczu i większym półkolu nad. W uszach ma cztery identyczne kolczyki z brązu.
Inności:
- Kaala zwykł wstawać dobre cztery godziny przed wschodem słońca, gdyż rozpierająca go wtedy moc nie daje mu spać. Musi więc ten czas na wykorzystywać na czymś innym.
- Basior, mimo iż kocha nocne pory i wtedy jest najsilniejszy, zawsze pod osłoną nocy czuje kierowaną w jego stronę potężną nienawiść, szczególnie gdy patrzy w księżyc. Nawet słyszy czasem bezcielesny głos, ni to męski, ni kobiecy. Jakby ktoś przez całą noc dyszał mu w kark i szeptał ,,Nienawidzę cię, Shaheedon, nienawidzę z całego serca”. Jest to uczucie tak nieprzyjemne, że Raat słysząc te podszepty czuje jakby na jego szyi zaciskała się jakaś pętla.
- Wilk po obudzeniu pamiętał poza swoim imieniem i przezwiskiem Kaala dwie zwrotki tajemniczego hymnu. Jest to pieśń pochwalna ku bogini Ratri, ale basior tego, rzecz jasna, nie wie. Często ją sobie recytuje tłumacząc, że skoro to jedyna rzecz jaka pozostała w jego umyśle, to nie może sobie pozwolić by ją zapomnieć.
- Raat mimo przecież jeszcze młodego wieku odzywa się do wszystkich nieco oficjalnie, z wyższą kulturą. Korzysta też z dość przestarzałego języka. Nauczył się jednak mieszać go z współczesnym, dzięki czemu da się go zrozumieć.
Właściciel: RedRidingHood
Od Rosso CD Daery: Do wodospadu
Basior zmarszczył brwi na moment. Nieznajoma zachowywała się...dziwnie.
Tak, to chyba dobrze opisujące to zachowanie. Szybko jednak przestał się
tym martwić. W końcu przecież trafił na innego wilka, prawda? Z tego
powinien się cieszyć.
- Ładne imię - powiedział uśmiechając się lekko. - Prawda Crach?
Kruk napuszył się, tym razem z lekka naburmuszony. Odwrócił się tyłem mówiąc w ten sposób ,,Moje ładniejsze”. Po chwili zaś odwrócił łeb i zakrakał na Czerwonego oskarżająco.
- Że co proszę? - odpowiedział wilk.
- Kra! - burknął ptak.
- Ach tak? Mogłem ci wymyślić lepsze? - zaśmiał się wilk. - No przepraszam bardzo. Spróbuj dostać amnezji i wymyślić krukowi ładne imię.
Dera patrzyła to na basiora, to na kruka, zupełnie nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji.
- Ty go rozumiesz? - zapytała.
- Znaczy się... - basior urwał nie wiedząc co odpowiedzieć. W pewnym sensie rozumiał co Crach do niego ,,mówi”, ale...trudno to wyjaśnić. Postanowił zmienić temat: - Co to jest ,,amnezja”?
- Liczyłam, że skoro znasz tą nazwę, to ty mi na to odpowiesz - wadera uśmiechnęła się. - A ty nie bądź taki zazdrosny, Crach. Przecież ci mówiłam, że masz ładne imię!
Kruk odwrócił się niechętnie, przyjmując przeprosiny (tylko ciekawe za co).
- A tak w ogóle to jestem Rosso - przedstawił się basior.
- Sobie tez imię wymyślałeś, Czerwony? - powiedziała złośliwie Daera.
- Ciiicho, nikt nie musi wiedzieć - odparł z przekąsem basior. Polubił ją.
Wadera przeciągnęła się.
- Co teraz robimy? - zapytała.
- Wydaje mi się, że powinniśmy poszukać innych wilków - zaproponował Ross.
- A to niby dlaczego?
- Tego też nie wiem. Po prostu wydaje mi się, że tak ma być - wilk przekrzywił łeb.
Daera zamyśliła się, po czym wzruszyła wilczymi ramionami. A że oboje nie mieli nic do roboty, ruszyli przed siebie.
Rosso przeleciał nisko nad drzewami. Rozglądał się uważnie, ale w pobliżu nie było ani jednego wilka. Westchnął i zatoczył półokrąg zawracając. Wypatrzył idącą w dole ścieżką Derę, ponownie nawrócił i wylądował miękko obok niej, od razu idąc marszem.
- I co? - zapytała, choć po kwaśnej minie towarzysza znała już odpowiedź.
- Znowu nic - basior pokręcił głową. - Zbliżamy się powoli do centrum doliny...Obudziliśmy się chyba na jej zachodnim krańcu.
Na karku Daery wylądował Crach. Usadowił się wygodnie. Paskudny leniuch, pomyślał z rozbawieniem Rosso.
- Widać pozostaje nam tylko brnąć dalej - westchnęła Dera.
- No naj... - zaczął basior, ale nagle pociemniało mu w oczach.
Gdy się rozjaśniło zobaczył zupełnie inne miejsce. Patrzył jakby z lotu ptaka. Obraz był rozmazany, skupiał się tylko w jednym miejscu poniżej. Była to biała plama...Nie...WILK! Wadera, konkretnie. Z długimi, białymi włosami. Mówiła coś do podążającego za nią ciemnoszarego basiora. Jednak Rosso miał problemy z rozróżnieniem słów. Jakby był pod wodą...brrr, nieprzyjemne uczucie. Wtedy zobaczył gdzie zmierzała ta para...Wodospad, wysoki. I chyba całkiem niedaleko...
- Rosso!
Basior ocknął się. Potrząsnął głową. Odkrył, że leży bokiem na ziemi, chociaż głowę by dał, że wcale się na niej nie kładł. Wstał i otrząsnął się cały.
- Co ty było? - zapytał sam siebie, lekko przerażony.
- Mnie się pytasz? - Daera wyglądała na równie zaniepokojoną. - Od tak padłeś na ziemię i nie chciałeś się ruszyć!
- Długo mnie...nie było?
- Jakąś minutę, ale weź mnie, do chole*y, nie strasz!
- J-ja coś widziałem - wystękał basior.
Wadera zmarszczyła brwi.
- Miałeś...wizję? Chyba tak to się nazywa...
- Tak! Wizję! I były w niej dwa wilki!
- Wilki?! Gdzie?
- Chyba szły nad jakiś wodospad...całkiem spory. Wydaje mi się, że to niedaleko stąd. Chyba...w tamtym kierunku! - Ross wskazał łapą nieco na lewo.
- Skąd to wiesz?
- Nie mam zielonego pojęcia. Ale czuję, że te wilki dalej tam są i może nam coś wyjaśnią.
<Daera? Wybacz stan tego opa...i czas ;-;>
- Ładne imię - powiedział uśmiechając się lekko. - Prawda Crach?
Kruk napuszył się, tym razem z lekka naburmuszony. Odwrócił się tyłem mówiąc w ten sposób ,,Moje ładniejsze”. Po chwili zaś odwrócił łeb i zakrakał na Czerwonego oskarżająco.
- Że co proszę? - odpowiedział wilk.
- Kra! - burknął ptak.
- Ach tak? Mogłem ci wymyślić lepsze? - zaśmiał się wilk. - No przepraszam bardzo. Spróbuj dostać amnezji i wymyślić krukowi ładne imię.
Dera patrzyła to na basiora, to na kruka, zupełnie nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji.
- Ty go rozumiesz? - zapytała.
- Znaczy się... - basior urwał nie wiedząc co odpowiedzieć. W pewnym sensie rozumiał co Crach do niego ,,mówi”, ale...trudno to wyjaśnić. Postanowił zmienić temat: - Co to jest ,,amnezja”?
- Liczyłam, że skoro znasz tą nazwę, to ty mi na to odpowiesz - wadera uśmiechnęła się. - A ty nie bądź taki zazdrosny, Crach. Przecież ci mówiłam, że masz ładne imię!
Kruk odwrócił się niechętnie, przyjmując przeprosiny (tylko ciekawe za co).
- A tak w ogóle to jestem Rosso - przedstawił się basior.
- Sobie tez imię wymyślałeś, Czerwony? - powiedziała złośliwie Daera.
- Ciiicho, nikt nie musi wiedzieć - odparł z przekąsem basior. Polubił ją.
Wadera przeciągnęła się.
- Co teraz robimy? - zapytała.
- Wydaje mi się, że powinniśmy poszukać innych wilków - zaproponował Ross.
- A to niby dlaczego?
- Tego też nie wiem. Po prostu wydaje mi się, że tak ma być - wilk przekrzywił łeb.
Daera zamyśliła się, po czym wzruszyła wilczymi ramionami. A że oboje nie mieli nic do roboty, ruszyli przed siebie.
Rosso przeleciał nisko nad drzewami. Rozglądał się uważnie, ale w pobliżu nie było ani jednego wilka. Westchnął i zatoczył półokrąg zawracając. Wypatrzył idącą w dole ścieżką Derę, ponownie nawrócił i wylądował miękko obok niej, od razu idąc marszem.
- I co? - zapytała, choć po kwaśnej minie towarzysza znała już odpowiedź.
- Znowu nic - basior pokręcił głową. - Zbliżamy się powoli do centrum doliny...Obudziliśmy się chyba na jej zachodnim krańcu.
Na karku Daery wylądował Crach. Usadowił się wygodnie. Paskudny leniuch, pomyślał z rozbawieniem Rosso.
- Widać pozostaje nam tylko brnąć dalej - westchnęła Dera.
- No naj... - zaczął basior, ale nagle pociemniało mu w oczach.
Gdy się rozjaśniło zobaczył zupełnie inne miejsce. Patrzył jakby z lotu ptaka. Obraz był rozmazany, skupiał się tylko w jednym miejscu poniżej. Była to biała plama...Nie...WILK! Wadera, konkretnie. Z długimi, białymi włosami. Mówiła coś do podążającego za nią ciemnoszarego basiora. Jednak Rosso miał problemy z rozróżnieniem słów. Jakby był pod wodą...brrr, nieprzyjemne uczucie. Wtedy zobaczył gdzie zmierzała ta para...Wodospad, wysoki. I chyba całkiem niedaleko...
- Rosso!
Basior ocknął się. Potrząsnął głową. Odkrył, że leży bokiem na ziemi, chociaż głowę by dał, że wcale się na niej nie kładł. Wstał i otrząsnął się cały.
- Co ty było? - zapytał sam siebie, lekko przerażony.
- Mnie się pytasz? - Daera wyglądała na równie zaniepokojoną. - Od tak padłeś na ziemię i nie chciałeś się ruszyć!
- Długo mnie...nie było?
- Jakąś minutę, ale weź mnie, do chole*y, nie strasz!
- J-ja coś widziałem - wystękał basior.
Wadera zmarszczyła brwi.
- Miałeś...wizję? Chyba tak to się nazywa...
- Tak! Wizję! I były w niej dwa wilki!
- Wilki?! Gdzie?
- Chyba szły nad jakiś wodospad...całkiem spory. Wydaje mi się, że to niedaleko stąd. Chyba...w tamtym kierunku! - Ross wskazał łapą nieco na lewo.
- Skąd to wiesz?
- Nie mam zielonego pojęcia. Ale czuję, że te wilki dalej tam są i może nam coś wyjaśnią.
<Daera? Wybacz stan tego opa...i czas ;-;>
Subskrybuj:
Posty (Atom)