środa, 17 lutego 2016

Od Nigtmare

Słyszę krzyk. Coś jest nie tak. Odwracam się, aby zobaczyć, że moja towarzyszka spada. Skaczę ku niej.
- Lunaja! - krzyczę. Po chwili zauważam, że jest bezpieczna na półce poniżej.Stoi tam basior z futrem czarnym, niczym nocne niebo. Przyznaję, jest równie piękne, jak ta pora doby. Zeskakuję do dwójki wilków poniżej. Dotykam nosem głowy małej wadery. Jest bezpieczna. Czemu się tak przejmuję? Ona po prostu… Kogoś mi przypomina. Ale kogo? Tego nie wiem. Jej oddech się uspokaja. Zastanawiam się, co zrobić, żeby ta sytuacja się nie powtórzyła. Myślę, przyglądając się małej. Wpadam na pomysł. Łapię ją za kark i wrzucam na plecy.
- Tak będzie bezpieczniej - mówię bezuczuciowym głosem. - A ty… Nie wiem, kim jesteś, jednak możesz chyba iść z nami… - wypowiadam słowa cicho. Koniec, końców, uratował Lunaję. - Jak cię zowią? - pytam, spoglądając prosto w oczy wilka. Przez chwilę się waha.
- Raat - odpowiada w końcu. Kiwam głową. Mówię krótko “Chodź” i wspinam się na półkę powyżej. To naprawdę dziwny patrol.
***
W końcu przeszliśmy przez tą górę. Nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy. Dziwnie się czuję, kiedy ktoś na mnie patrzy… Kroczę spokojnie przez las. Przypominam sobie o wilczycy na moich plecach, gdy upomina się o zdjęcie siebie. Ściągam ją. Bez słowa idę dalej. Oglądam się za siebie, dwójka wilków kroczy za mną. To chyba nietypowe… Tak, to słowo powinno pasować. Nie codziennie wadera z amnezją, która ledwo co dołączyła do watahy wilków bez pamięci, spotyka dwóch kolejnych przedstawicieli swego gatunku, w dodatku również nic nie pamiętających, a następnie prowadzi ich do stada. Prawda...? No to do typowych rzeczy raczej nie należy. Szłam spokojnie, kiedy księżyc przesuwał się po nieboskłonie w stronę zachodu, choć daleko mu jeszcze było, żeby schować się za horyzont. Spoglądam na niebo. Słowami się nie da opisać tego doskonałego uroku, jakim jest rozgwieżdżone nocne niebo. Od kiedy tu jestem… Coraz częściej się zastanawiam, jak by to było, gdybym stała się jedną z tych pięknych, lśniących gwiazd… Wspaniała i niedostępna, miast okropna i do niczego. Przyciągałabym wzrok, samotna, a jednak dookoła mnie byłyby tysiące innych. Znaczyłabym coś. Zamyślam się. Nagle uderzam głową w drzewo. Auć…
- Nic ci nie jest? - pyta Lunaja. Kręcę przecząco głową. Postanawiam już więcej tak nie robić. Jeszcze się zgubię i co wtedy? Będzie problem.
***
Idziemy już dosyć długo. Nie należę do osób marudzących, ale łapy mnie już bolą. To powoli robi się nudne. Nagle spotykamy kogoś. To jakaś wadera. Pomijam szybką i krótką konwersację, po której ona również do nas dołączyła. Jej imię to Effie.
***
Nareszcie doszliśmy pod wodospad! Księżyc chyli się już ku zachodowi, ustępując miejsca jasnemu słońcu. Przymykam oczy, gdyż światło dzienne mi przeszkadza. Szukam Yanan albo Kitsune.

<Ktoś to dokończy? Ponownie proszę o wybaczenie długości>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz